Nauka języków jest jak aktorstwo - powiedział mi podczas rozmowy Steffen Möller, nauczyciel niemieckiego i gwiazda serialu "M. jak Miłość". Trzeba się trochę powygłupiać, żeby odnaleźć się zupełnie innym świecie nowego języka.
Bart jest wyniosły
Nie wiem, jak to jest z wami, ale ja się bardzo zmieniam w zależności od języka, którym się posługuję. Kiedy mówię po angielsku, znam go dosyć dobrze ze szkoły, podobno brzmię jak skończony snob. W liceum przez rok miałem lekcje z fonetyki. Na nich nauczyłem się podstaw tzw. "BBC English", czyli hiperpoprawnego akcentu, używanego tylko przez przedstawicieli wyższych klas i w publicznej telewizji.Moja wymowa ewoluowała, deformowała się, próbowałem naśladować Szkotów, Beatlesów, nawet Boba Dylana, wszystko co się da, ale piętno szkoły średniej pozostało. Kiedy pracowałem przez wakacje w Galway, w Irlandii, moi koledzy byli zniesmaczeni moim lansowaniem się na Brytola: "Bartek, why are you putting this stupid English accent?", mawiali z wyrzutem. Nic na to nie poradzę, taki już jestem po angielsku.Bartolo krzyczy
A po hiszpańsku? Tego języka nauczyłem się już, kiedy byłem dorosły. Próbowałem w szkole i na studiach, chyba przez 8 lat, ale nic z tego nie wyszło - byłem beznadziejny. Chwyciłem dopiero podczas rocznego pobytu w Madrycie. Nie zauważyłem wtedy, że z cicha rodziła się we mnie nowa - hiszpańska - osobowość. Zdemaskowali ją dopiero moi polscy kumple, kiedy po raz pierwszy usłyszeli mnie mówiącego w "castellano".Okazało się, że hiszpański Bartek mówi dwa razy szybciej i trzy razy głośniej od polskiego. Zaciąga samogłoski, jest znacznie bardziej agresywny, pokrzykuje, gestykuluje i w ogóle nie waży słów - nawija co mu ślina na język przyniesie. W przeciwieństwie do Bartka angielskiego, używa modnych zwrotów rodem z madryckich podwórek, ale jego świat jest znacznie bardziej ograniczony. Nie potrafi rozmawiać na wiele tematów poza: podrywaniem dziewczyn, imprezami, piciem i paleniem. Może trochę pomówić o sporcie i polityce, ale niezbyt długo.Bartolome musi nad sobą popracować
Ostatnio rodzi się jeszcze jeden - już czarty - Bartek. Mógłby być piątym, ale ten rosyjski nawet się nie wykluł, chociaż pani profesor metodycznie wysiadywała go w liceum przez pięć lat. Ten najmłodszy Bartek jest włoski. Na razie brzmi głupio i nie ma wdzięku. Podobno mówi zupełnie jak mały Meksykanin z wielkim sombrero, starający się wydusić coś po włosku. Muszę nad nim popracować, bo inaczej nic z niego nie będzie. Mam kilka osobowości, ale łączy je jedno - po przetłumaczeniu na języki, które znam, moje imię jest co najmniej śmieszne. "Bart" lojarzy się zwykle z Bartem Simpsonem a "Bartolo" w hiszpańskim jest tak niedorzeczne, że za każdym razem, gdy próbowałem się tak przedstawić, wzbudzałem szczery, nawet współczujący śmiech. Mają tam nawet taką piosenkę o Bartolu, który miał flet. Śpiewa się ją zwykle, żeby dokuczyć Bartkom, którzy przecież w Polsce mają takie ładne, normalne imię.